Szybko pozbyliście się płaszczy i butów. Chłopak
natychmiast, bez zapalania żadnego światła podniósł cię na szafkę kuchenną.
Migiem zerwał z was wszystkie ubrania, pozostawił ci jedynie dolną bieliznę, co
by się z tobą drażnić. Poczułaś jego palce, majstrujące powoli przy twojej
przyjaciółce.
-Louiss...
- jęknęłaś mu do ucha, błądząc dłońmi po jego plecach. Oblizywał usta i się
uśmiechał. W końcu zerwał z ciebie resztę i przysunął się do ciebie,
rozchyliłaś nogi, by był bliżej ciebie. Czułaś jak się o ciebie delikatnie
ociera, narastało w was podniecenie. Oplotłaś nogi wokół pasa Louis'a, przysunął cię do jego
rozgrzanego ciała. Odgarnął twoje włosy opadające na ramiona, złapał cię w
talii i zaczął całować namiętnie twoją szyję. Odsunął się od Ciebie, by móc się
w tobie zatopić, kiedy zaczął powoli w ciebie wchodzić, wydawałaś ciche jęki.
Włożył ci palec do ust, byś była ciszej, Perrie mieszkająca obok mogła wszystko
usłyszeć. Czułaś przyjemny ból, cały czas zastanawiałaś się czy aby na pewno to
dobra decyzja, przecież on cię zranił. DOBRA. Nie masz czasu na takie myślenie,
spieszyłaś się, by tylko dojść do kościoła po babcię. Przysunęłaś się do niego,
by zakończyć wszystko jak najszybciej. Zeskoczyłaś z blatu i zajęłaś się jego
napiętym przyjacielem, najpierw delikatnie ruszałaś nim w górę i w dół i
wzięłaś go do ust. 'Co ja robię...' pomyślałaś po raz kolejny. Zrobiłaś
wszystko jak najszybciej, wszystkie płyny Louisa wylądowały na twoich
piersiach.
-Dziękuję.
- wyszeptał ci do ucha. Wskoczył szybko w ubrania i rzucił kluczami o podłogę.
Ignorując cię, całkiem nagą wyszedł gdzieś... Zniknął... Nie wiadomo gdzie.
Ubrałaś się migiem i zamknęłaś drzwi, klucze podrzuciłaś Perrie.
-LOUIS!
LOUIS! - krzyczałaś. Usłyszałaś jakiś głośny pisk opon przed sobą, modliłaś się
tylko, żeby to nie był Louis. Podbiegłaś na miejsce zdarzenia, obok jakiegoś
człowieka klęczał facet, wzywający przez telefon pogotowie. Krzyczał jedynie
głośne 'POMOCY'. Przykucnęłaś zdyszana obok poszkodowanego, zdjęłaś szalik z
jego twarzy. Zastygłaś w bezruchu. Twój brat. Miał twarz całą w krwi, lecz nie
była jakoś strasznie pocięta. Przyjechała karetka w środku czułaś jedno wielkie
HAGHJGHJGHAHAHDGJHCB, właściwie nie miałaś pojęcia jakie to uczucie, przecież
zostawił cię, zaraz po tym jak 'zrobiłaś mu dobrze'... Nie ulałaś najmniejszej
łzy, lecz w środku czułaś smutek i żal. Przyjechała karetka, natychmiast
zabrali chłopaka do szpitala. Na twojej twarzy odbijały się światła ambulansu.
Stałaś na środku ulicy, patrząc jak odjeżdża karetka i sprawca wypadku.
Włożyłaś ręce do kieszeni płaszczu i owinęłaś zakrwawiony szalik wokół szyi. Po
chwili popatrzyłaś na swoje ręce, które cię cholernie piekły. Były całe
poprzecinane, lecz nie lało się zbyt dużo krwi. Dalej stałaś wpatrzona w drogę.
Zaczął prószyć śnieg.
-Co ja
kurwa robię... - powiedziałaś cicho. Twierdziłaś, że twoje życie nie ma już
totalnie sensu. Biegłaś przez środek drogi w stronę szpitala, który był 2km
dalej.
-[T.I.]!
Czekaj! - usłyszałaś głos z samochodu jadącego za tobą.
-Liam? - zdziwiłaś
się.
-Wsiadaj! -
krzyknął. Zrobiłaś jak ci kazał. Pojechaliście do Louis'a. Z zakrwawionym
płaszczem i policzkiem wbiegłaś do sali z Louisem.
-Nic mu nie
jest?! Na pewno żyje?! Proszę powiedz mi! - krzyczałaś. Harry, który stał obok
złapał cię za nadgarstki i uspokajał.
-Nic mu nie
jest, całe szczęście przerysował sobie tylko brzuch, zaraz się obudzi. -
powiedział całując cię w czoło.
-[T.I.]...
- wydusił zachrypnięty głos.
-Louis? -
spytałaś kierując się wzrokiem na Tomlinsona.
-Harry,
Liam, możecie wyjść? - spytał Tommo.
-Tak, chodź
stary. - powiedział Liam. Wyszli.
-[T.I.]...
Ja... Bo ja... Ja...
-No proszę,
mów. Tłumacz się.
-Ja cię
przepraszam.
-Za co? Za
to, że mnie wykorzystałeś i wybiegłeś na ulicę bez 'Do widzenia'? Jesteś
totalnym chamem i kretynem, Louis.
-Proszę
cię, zrozum mnie ja chciałem tylko... - zatrzymał cię.
-Dobry
wieczór panie Tomlinson. Może pan już wyjść, nic panu nie jest - powiedziała
pielęgniarka. Louis zebrał ubrania i wyszliście, pojechaliście wszyscy autem
Liama. Chłopak wysadził was przed domem. Pożegnaliście się.
-Rodzice
coś wiedzą? Dzwoniłaś?
-Nie, nic
nie wiedzą.
-Nienawidzisz
mnie?
-Brawo.
-Za co?
-Za to, że
jesteś chamem i idiotą bez serca.
-Ohoho, a
kto się tak spieszył i naplotkował o mnie najgorsze rzeczy? - powiedział
wypuszczając parę z ust.
-Ja. -
powiedziałaś bezuczuciowo.
-I ja mam
ciebie przepraszać?
-Nie to
nie. Dzięki za najgorszą wigilię od 19-stu lat. Idę do domu, zmarzłam już.
-Masz
mnóstwo krwi na policzku.
-To nic.
Przez twój szalik debilu.
-Będziesz
mnie tak wyzywać bez końca?
-Będę. -
wystawiłaś mu język. Skorzystał z okazji. Połączył wasze usta.
-Louis! Jak
rodzice zobaczą? Już starczy, że myśleli, że jestem w ciąży!
-Haha! Ty w
ciąży ciekawe z k... Ouch.
-No
właśnie.
-Ale nie
jesteś?
-Nie. Na
szczęście. Bo jakiś skończony idiota nie daje mi po nocach spać, napije się i
wlecze się zamiast do swojego to do mojego łóżka.
-Przepraszam.
-Och.
Wigilia, bydle ludzkim głosem przemówiło?
-Musisz być
taka ostra?!
-Tak,
wybacz, taka moja natura.
-Wybaczysz
łajzo?
-Wybaczysz,
wybaczysz.
-Dziękuję.
- powiedział i otworzył ci drzwi do podwórka.
-Rodzice o
niczym nie wiedzą, żadnego wypadku, nic.
-Dobrze,
oczywiście. - oznajmił i weszliście do domu, krew starłaś śniegiem, także bez
problemu. Wszyscy już spali, wzięłaś szybki prysznic i poszłaś spać, Louis
poszedł zaraz po Tobie. Obydwoje zasnęliście w osobnych łóżkach. Rankiem
wszystko się wydało. Sąsiadka widziała cały wypadek i ciebie, oczywiście
pierwsze co trzeba biec do twojej mamy z ploteczkami. Dostaliście lekki
opieprz, ale nie było tak źle.
Jest 4
maja, dowiadujesz się, że jesteś w ciąży. Jednym słowem: przejebane. Nie masz
pojęcia jak zareagują na to rodzice, nie myślałaś o niczym innym. Nie sądziłaś,
że ten ostatni raz przyniesie wam takiego pecha... KONIEC.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz